Cytuj:
Stanisław Barańczak. Wiersz „Garden party”. Rzecz dzieje się w Stanach Zjednoczonych. Polski emigrant zostaje zaproszony na tytułową imprezę. Jego pochodzenie wzbudza początkowo powierzchowne zainteresowanie, kilka słów o sytuacji politycznej w Polsce, parę zdań o papieżu. Miejscowi szybko przechodzą do rozpatrywania innych spraw, ważniejszych dla obywateli USA, takich jak budżet federalny, stan szkół publicznych…
Amerykanie traktują sprawy Polaków jako luźny temat do ogrodowo-imprezowej konwersacji. Ich uwaga skupia się tylko na ich rodzimych, bliskich im problemach. Obojętność świata na los zniewolonego narodu jest tylko z pozoru tematem tego utworu. Mianowicie Barańczakowi chodziło o ukazanie wielkiej przywary naszego narodu: Polacy zajmują się duperelami, podczas gdy cały świat potrafi skupić się na istotnych sprawach.
„Garden party” powstało w latach 1981-1985. Niestety, Polacy nie zdążyli odrobić lekcji do 2011 roku. Otwieram lodówkę – kibole. Włączam telewizor – kibole. Włączam radio – kibole. Odwiedzam pierwszy lepszy portal internetowy – kibole. Biorę do ręki gazetę – kibole. Idę do sklepu, przysłuchuję się rozmowom – kibole. Bo kibol, moi drodzy, to wyśmienity temat zastępczy.
Donald Tusk pewnie zacierał ręce, widząc Legionistów hasających z Pucharem Polski po murawie stadionu Zawiszy. Kto teraz będzie mówił o kulawej służbie zdrowia, dziurawych drogach, XIX-wiecznym taborze PKP, biurokracji, bezsensownym prawie, wiernopoddańczej polityce zagranicznej, bezkarnej policji, źle wyszkolonym wojsku, nieudanej prywatyzacji, martwym rolnictwie, bezrobociu, wątpliwych emeryturach, spadającym poziomie nauczania, drożyźnie, podwyżkach podatków, długu publicznym, rosnących wydatkach na administrację? Mieliśmy już dopalacze, krzyż na Krakowskim Przedmieściu, Smoleńsk. Teraz czas na kibiców. Premier nie mógł wymarzyć sobie niczego lepszego przed nachodzącymi wyborami.
Awantury na stadionach to już zjawisko marginalne, rzadkie i obarczone nikłą szkodliwością społeczną, nieważne co i z jaką częstotliwością powtarzają media. Sami zainteresowani, czyli kibice, nie są dopuszczani do głosu w debacie publicznej, a tymczasem demokracja kwitnie: ciemny lud kupuje, Platformie Obywatelskiej rosną sondażowe słupki. A wszystko dlatego, że w demokracji chodzi o ogłupianie motłochu, sterowanie debilami i wodzenie za nos w kierunku urny wyborczej. Demokracja rodzi patologię, zupełnie jak socjalizm.
Jeszcze raz spójrzmy za ocean. Nieudolny prezydent USA zniszczył już chyba wszystko, co tylko było możliwe do zniszczenia. Jeden gigantyczny, ociekający tłuszczem marketingowy kąsek pozwolił mu zanotować wzrost poparcia o całe 10 punktów procentowych. Wystarczyło tylko zabić Osamę bin Ladena. Lud dostał igrzyska, Barack zyskał przychylność ćwierć-inteligentnych wyborców. Podobną sytuację obserwujemy w Rzeczpospolitej. Premier z mównicy zapowiada wojnę z naszymi rodzimymi terrorystami – kibicami. Z jakim sondażowym skutkiem? Jeszcze niewiadomo. Mam jednak przeczucie graniczące z pewnością, iż lud pracujący miast i wsi z entuzjazmem przyjmie walkę z kikolskim wrogiem klasowym.
Na tym nie koniec. Zgnilizna wśród elit rządzących postępuje coraz dalej. Wojewodowie sami odgadują myśli swojego bossa, zamykają stadiony i zaczynają lokalną wojenkę z bandytami w szalikach. Premier kiedyś się odwdzięczy, spojrzy przychylniejszym okiem… Policja również patrzy z nadzieją ku rządzącym. Można się wykazać, pójść po awans na plecach kiboli. Potem napchać swoje wielkie brzuchy na obiedzie u teściowej, zachlać wąsate mordy i powspominać jak to zajebiście było w ZOMO.
Cała ta nagonka na kibiców przyprawia o mdłości nie tylko z uwagi na jej absurdalny wymiar i socjalistyczno-wodzowski charakter. W imieniu walki o „praworządność” pogardza się prawem! Zamyka się stadiony, stosując odpowiedzialność zbiorową i zasadę „na chybił-trafił”. Kwestionowany jest też wyrok niezawisłego sądu… Pseudointeligenta pani redaktor zastanawia się, jak to możliwe, by w demokratycznym kraju „Staruch”, ukarany zakazem stadionowym na mecze Ekstraklasy, mógł przebywać na meczu Pucharu Polski. Jeszcze raz: wyrok sądu – zakaz stadionowy na mecze Ekstraklasy – Ekstraklasa ≠Puchar Polski! Krótko mówiąc, państwo prawa nie kieruje się prawem. Szef rządu takiego tworu jawi się nie jako pełnokrwisty premier, a bardziej jako surowy, twardogłowy dyrektor podstawówki w podkarpackiej wsi. Wydaje niedorzeczne, szkodliwe i pseudo wychowawcze polecenia, a wszystko to w trosce o dzieciaczki i ciało pedagogiczne.
Nasuwa się pytanie, gdzie my żyjemy? Co dalej robić? Herbert pisał: „(…)lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku/ Tak smaku/ który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo/ choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała/ głowa”. Takiego smaku sobie i wszystkim życzę.
Boże, chroń fanatyków.